Nasze relacje: „Greatest Hits” w CKK Jordanki

Powiększ rozmiar tekstu

Drugi dzień opowieści o spacerze z cieniem. Pierwsza mała recenzyjka.

Dzisiaj spacer inny niż zwykle.

Spacer – refleksja po koncercie w Jordankach. Oczywiście, spacer z cieniem.

Wygląda na to, że stał się moim konterfektem. Dzisiaj mamy do przemyślenia pewne sprawy. Sprawy koncertu, który miał obudzić ze snu moje szare, zaspane, owinięte w kokon nudy komórki.

Koncert pt.  Greatest hits.  21 lutego, niedziela, godz. 17

Wystąpili:
Joanna Czajkowska – wokal
Rafał „Zwierzak” Zieliński- gitara, wokal
Bartosz Staszkiewicz- instrumenty klawiszowe
Piotr Pokutycki – gitara
Andrzej Wyrwicki – gitara basowa
Paweł Witulski – perkusja

W programie: Message in A. Botle – The Police /Sting, Sen o Victorii- Dżem, Tu jestem w niebie- Republika, Walk of Life – Dire Straits, Jednego serca – Czesław Niemen, Na językach – Kayah, Superstition – Stevie Wonder, Time after time – Cindy Lauper.

Cień jak to cień, nie mówił wiele, nie włączał się do rozważań. Niby jest moim alter ego, ale jakiś taki zaledwie zakonturowany. Myślę, że jest roztropny, tylko nie musi o tym mówić publicznie i ja to szanuję. On niczego nie chce udowadniać, oceniać. Domyślam się, iż uważa, że ma od tego mnie. Wygodne, oj, wygodne! On jest samą głębią głębi. Ukrywa, emocje, wzruszenia.

Cień był ze mną na koncercie, ale taki jakiś przezroczysty, niewidoczny, nie miał biletu, ale udało mu się znowu wejść niepostrzeżenie. Mówiłam już, że to spryciarz, drugi raz dowiódł, iż nie ma dla niego przeszkód.

Oto zabrzmiały pierwsze takty. Pojawiły się światła, rozedrgane, roztańczone, rozwirowane, błękitne jak pogodne nieba i karminowe, rozpalone jak ogień w kominku. Tańczyły na magicznej przestrzeni, uciszały gwar spowitej w tuman mgły publiczności. Słuchaliśmy siedząc od siebie na wyciągnięcie ramion, teraz jeszcze otwartych. Nie można ich, póki co zamknąć, musi być dystans. Jest jednak coś, co nie poddaje się dyktatowi dystansu. To coś to emocje, jednakowe, jednolite, chociaż osobne, wyzwalające się w trakcie słuchania kolejnych utworów.

Jak miło było znów „wsiąść do pociągu byle jakiego”, zachęcić serce do ucieczki, poczuć Victorię, wolność przynależną każdemu, szukać innego serca, by móc mu podać rękę, zachwycać się urodą i skalą głosów wokalistów. Cień nie chciał być samotny jak zimowe gniazdo, kiedy wyfruną z niego ptaki, nucił cichutko razem ze wszystkimi, słuchał, słuchał. O rozbitku, wysyłającym światu S O S, o drodze życia i talencie muzyka, który potrafi poprzez dźwięki zamienić mrok nocy w światło dnia, o tym, by nie wierzyć w rzeczy, których się nie rozumie, bo to przynosi cierpienie, o tym, że w każdej porze dnia, gdy ktoś upada jest przy nim ktoś, kto pomoże mu wstać.

Inni także słuchali. Kołysały się ręce, biły brawa, szkliły oczy, przyspieszało się bicie serc. To słońce, to muzyka wszystkich obudziły. Goście koncertu cieszyli się z przypływu siły witalnej i emocji, które przeżyli. Kiedy umilkła muzyka, wyszli, zabrali ze sobą tamtą energię, energię dobra, rozbiegli się świadomi, że jeszcze mają dużo, dużo do zrobienia.

O czym myślałam wracając z koncertu?

O tym, czy mój cień wierzy, że niekoniecznie wszystko jest po coś i czasami nie widać od razu po co i dlaczego warto słuchać, np.  o przemijaniu, czekaniu, zdobywaniu, o czasie.

Czemu dzisiaj każdy jest sam, czemu głuchną telefony, czemu załamuje się lód i ginie człowiek, czemu antidotum na to wszystko jest muzyka, uniwersalny język nastrojów, pragnień, tęsknot, wzlotów, lotów, upadków? Czy na wszystkie pytania należy szukać odpowiedzi?

J. Kochanowski w trenie XIX napisał, człowieku „ludzkie przygody, ludzkie noś”, znoś po ludzku wszystko, płacz, śmiej się i kochaj, miej marzenia, szukaj ukojenia, pragnij.

Myślę, że muzyka i śpiew z wczorajszego koncertu choć na chwilę ucukrowała, obtoczyła w miodzie szorstkie, drapiące i kłujące myśli. Pozwoliła uwierzyć, że Świat jak tajemnicza Wańka Wstańka wróci do pionu, wróci, jeszcze się nieraz zakołysze, ale wróci, na pewno wróci.
Jest nadzieja Cieniu, jest nadzieja!

Fot. Katarzyna Olszewska

Wiesława Chmielewska

Dziennikarka MYwToruniu.pl



Urodziłam się na Mazowieckiej Równinie, a w moim oknie, jak pisał poeta,  „pole i topole”. Skończyłam jakieś szkoły (nawet wyższe), wiedziona sercem znalazłam się na pięknej ziemi mazurskiej, by ostatecznie, zupełnie niedawno, zamieszkać w Toruniu. Mam zasadę, która brzmi (słowa poety): „Nie bądź pewny, że masz czas, bo pewność niepewna”. Wiele „robiłam” w życiu dla innych, mniej dla siebie i chciałabym, by tak pozostało. Fascynuje mnie „gotyk na dotyk”, lubię ludzi, kocham najbliższych.